środa, 16 grudnia 2009

Historia pewnego sampla VI

W pewien zimowy wieczór przeglądałem moją płytotekę. Szukałem jakiegoś jazzu służącego za podkład do przygotowania ciepłej kolacji. Kolejno odrzucałem „Maiden Voyage” Herbie’go, trójpak Cannonballa Adderleya, Shortera, Trane’a Hubbarda...Wszystkie te tytuły znałem już dobrze i lubiłem, ale zupełnie nie miałem na nie nastroju, aż wreszcie...moim oczom ukazał się album „San Francisco” Bobby’ego Hutchersona. Nada się – pomyślałem, po czym umieściłem ją w odtwarzaczu. Po chwili z głośników popłynęły dźwięki utworu „Goin’ down South”. Jakże wyborne to dokonanie! Bobby na marimbie i Harold Land na saksofonie dają w nim popis swojej improwizatorskiej wirtuozerii, podczas gdy ich sekcja utrzymuje wciąż funkowy groove (ach, jak ja niecierpie anglicyzmów, ale są takie sytuacje, w których są one nie do uniknięcia...). Nie sposób się przy tym nie zrelaksować. Może więc dlatego Geoff Wilkinson z US 3 użył sampla z tego utworu w kawałku „Lazy Day” na niezapomnianej „Hand on the torch”? Zapewne tak. Po łatwym i przyjemnym, przyszedł jednak czas na utwór trudniejszy, a konkretnie na „Prints tie”. Słuchając go, ma się wrażenie, że perkusista (Micky Roker; współpracownik, m. in, Hancocka) oraz basista (John Williams) próbują nas zahipnotyzować swą rytmiczną mantrą podczas, gdy Hutcherson, Land i Joe Sample (elektryczne pianino; członek The Jazz Crusaders) próbują delikatnie naszkicować nam na karcie podświadomości tajemnicę bytu, sekret istnienia lub nawet wiadomość z innej galaktyki (wyręczają przy tym San-Ra). Około piątej minuty, gdy Hutcherson prowadził muzyczny dialog z pianinem Sample’a, usłyszałem parosekundowy fragment, który gdzieś już słyszałem. Tylko gdzie?...Gdzie? Gdzie? Gdzie? – pytałem sam siebie, mrucząc pod nosem. Przerwałem kuchenną pracę. Nóż opadł bezwładnie w hałdkę pokrojonej cebuli. Popatrzyłem na komputer. Potem w sufit. I nie zdążyłem się srogo zamyślić, a już znalazłem odpowiedź. Ów kawałek namierzyłem na Youtube’ie i uzyskałem potwierdzenie swoich przypuszczeń – „Prints tie” zsamplował twórca bitu do piosnki „Paris sous les bombes” Supreme NTM z płyty o tym samym tytule. A kto był tym producentem? Nie kto inny jak Lucien M'Baidem. Ten sam Lucien, który był wyszydzany w kawałku „Lucky of Lucien” na debiutanckiej płycie A Tribe Called Quest. Tenże skromny artysta pochodzi z południowych rubieży Paryża. Pod koniec lat osiemdziesiątych wyemigrował do Nowego Yorku by poznać tajniki nowoczesnego bitemejkerstwa. W „stolicy rapu” szybko zyskał uznanie. Został członkiem kolektywu Native Tongues (do którego należeli, m. in., Jungle Brothers i A Tribe Called Quest) i produkował nawet dla Beatnutsów. Obecnie robi muzykę do cyklu króciutkich komediowych kreskówek „Les Lascars” (u nas znanych pod tytułem „Ziomek”). Wracając do „Paris sous les bombes”, to opowiada on o jednym z pól hiphopowej aktywności uprawianych przez Kool Shena i Joey Starra (tworzących duet NTM) – graffiti. Posłuchajcie go – nawet jak nie znacie francuskiego to flow obu panów z Saint Denis i mroczny bit wystarczą by się nim zachwycić. Choćby chwilowo. Polecam zarówno płytkę Supreme NTM, jak i „San Francisco” Hutchersona.






Pamiętajcie również o rapowej karykaturze Luciena!

czwartek, 10 grudnia 2009

Abstract Rude - Rejuvenation

Przesłuchajcie i zobaczcie – proszę – dwa teledyski z najnowszego albumu Abstract Rude’a „Rejuvenation”. Co prawda płyta ukazała się już w maju ale…mi się to podoba …i tyle. Nie będę silił się na żadną obszerna recenzję, tym bardziej, że wreszcie muszę napisać coś dużego o „Montezuma’s Revenge” Souls of Mischief, których tak na mej witrynie promowałem. Pozdrawiam!

wtorek, 8 grudnia 2009

Historia pewnego sampla V

Czas na kolejny odcinek z cyklu HPS. Już piąty. Znów jego bohaterami będą Wayne Shorter, Joe Zawinul oraz ich współpracownicy z Weather Report. Tym razem omawiany niżej sampel pochodzi z utworu „Young and fine” znajdującego się na ich ósmym albumie studyjnym pt. „Mr. Gone” z 1978 roku. Płyta ta nie spotkała się z aprobatą muzycznych krytyków – magazyn „Down Beat” przyznał jej jedną gwiazdkę na pięć (sic!), co rzadko zdarzało się w dziejach tegoż periodyku. Napisano, że Weather Report zrobili dla jazzu lat siedemdziesiątych to, co Paul Whiteman (lider big bandu; zarzucano mu wrugowanie z jazzu improwizacji na rzecz drobiazgowo skomponowanych utworów - WR) w latach dwudziestych – „przenieśli awangardowy jazz z małych klubów do wielkich sal koncertowych, kaptując miliony ludzi do grona wielbicieli tego gatunku”. „Sprawili, że kontrowersyjna muzyka odniosła komercyjny sukces” – komplementował ich recenzent „DB”. „Niestety” – kontynuował – „tak jak Whiteman, Weather Report przekomponowali swoje utwory”. „Jeśli band Whiteman tworzył gorącą jazzową sacharynę, to Weather Report sprawili, że ich eksperymentalne brzmienie smakowało jak naszprycowane chemią warzywo” – mocnymi słowami kończył recenzję. W odpowiedzi Zawinul powiedział w jednym z wywiadów, że „każdy kto daje tej płycie jedną gwiazdkę musi być szaleńcem”. Wsparli go również fani, którzy zasypywali redakcję magazynu listami w obronie wartości muzycznej „Mr. Gone”. Co więcej, sztuka obroniła się sama, bo album szybko uzyskał status „złotej płyty”. Pomimo tego, moje spojrzenie na ten album bliższe jest optyce „Down Beat’u”. Po przyjściu Jacko Pastoriousa i paru innych roszadach w składzie, Weather Report był coraz bardziej dominowany kompozycyjnie przez Zawinula, który lubował się w syntetycznym brzmieniu piskliwych syntezatorów. Jeśli na „Heavy Weather”, albumie poprzedzającym „Mr. Gone”, aranże i muzyczne wizje trzech kompozytorów zespołu brzmiały harmonijnie, to już rok później, jak ślicznie napisał „DB”, przekomponowali. Zabrnęli w syntetyczną słodycz ze słabo wyczuwalnym rytmem. Można rzec o tej płycie, parafrazując wyświechtany aforyzm Woltera, że eksperymenty Weather Report były wrogami ich starych, dobrych płyt. Moją opinię wesprę plikiem dźwiękowym z utworem „Young and fine” zaaranżowanym i skomponowanym przez Joe Zawiunula, a wykonanym (oprócz wymienionego już klawiszowca) przez: Wayne'a Shortera (saksofon tenorowy), Steve’a Gadda (perkusja), Petera Erskine’a (hi-hat) i Jacko Pastoriusa (bas).


Na koniec można powiedzieć jedną pozytywną rzecz o „Mr. Gone” – jest to bezcenna skarbnica sampli i unikalnych dźwięków, które były, są i będą używane. A oto dokonania niektórych rap producentów, którzy je zastosowali.
Pierwszymi, którzy zsamplowali „Young and fine” byli Tribe Called Quest. Zdobytą próbkę użyli w produkcji kawałka „Butter” na płytę „The Low End Theory” i, jak zwykle, zrobili to lepiej niż inni.


Drugim prezentowanym twórcą, który skorzystał tegoż utworu Weather Report był Dj Jazzy Jeff. Jego elementy można znaleźć w otwierającym album „The magnificent” (rocznik 2002) tracku pt. „Da Ntro”. Zwracam uwagę na gościnny występ Baby Blaka – doskonałego rapera o charakterystycznym głosie – który od 2003 roku nie wydał nowej solowej płyt. A powinien, bo „Once you go blak”, jego debiut, był naprawdę fenomenalny.


Trzeci kawałek powstały na motywie z „Young and fine” to „Dirty Dick”, który można usłyszeć na solowym albumie J.Sandsa „The Breaks vol. 1”. Polecam go szczególnie tym, którzy znudzili się erotykami Petrarki i Byrona. Ten utwór jest nie tylko hymnem pochwalnym na cześć dynamicznie rozkwitającego uczucia w epoce megaprocesorów i GPSu, ale również poruszającym sumienie męskim moralitetem higienicznym. Polecam resztę tej płyty każdemu wielbicielowi rapu.