piątek, 26 czerwca 2009

Blaq Poet "The Blaqprint"


DJ Premier to legenda hip-hopu – to nie ulega wątpliwości. Niemal każda nowojorska rap-celebryta miała jego beat na jednym ze swoich longplejów. Te albumy, które w całości były przez niego wyprodukowane, należą do klasyki: Gangstarr (z naciskiem na „The moment of truth”), pierwszy Jeru the Damaja czy „Livin’ Proof” Group Home. Jeśli którykolwiek raper zdobył choć jeden podkład jego autorstwa na swój album, ten natychmiast stawał się singlem – nagrywali do niego teledysk i…sukces gotowy. Sprzedaż rosła. Czasem zasłużenie, gdy jego marka służyła promocji bardzo dobrych przedsięwzięć takich jak albumy M.O.P, Commona i Afu-ra; a czasem jego single były marketingową pułapką. Spójrzmy chociażby na przypadek „Nas is like” Nasa z płyty, której tytułu nie pamiętam (dzieki Bogu któryś z życzliwych acz moralnie niepełnosprawnych „pionkowian” mi ją ukradł w tydzień po zakupieniu). Ile osób nabrało się, tak jak ja, i kupiło wtedy całą płytę Nasira, podczas gdy oprócz tego jednego „premierowskiego” kawałka nie było nic – sama beznadzieja, miernota i kakofonia (od tamtej pory w moich sądach nad dokonaniami „Dumy Qeensbridge” obowiązuje zasada „domniemania chujowości”, niestety na ogół słuszna). Dziś, w erze internetu, zakup takiego słabego albumu nie mógłby mieć miejsca – mam mój ukochany serwis undergroundhiphop.com (www.undergroundhiphop.com), który pozwala mi zawczasu oddzielić ziarno od plew, często nawet zanim album się ukarze. I tą właśnie metodę rekonesansu zastosowałem wobec płyty innego mieszkańca Queensbridge, który kolaboruje z DJ Premierem, niejakiego Blaq Poeta.
Jego bodajże trzecia solowa płyta, po „Rewind: Deja Screw” i „Blaq out”, zowie się „The Blaqprint”. Od ponad pół roku promuje ją genialny teledysk z beatem Premiera „Ain’t nothin’ changed”. Znów nadzieje na pojawienie się oazy dobrego rapu, na hip-hopowej pustyni ostatnich lat wzrosły. Niestety, to co tak pięknie i bujnie wyglądało z daleka okazało się co prawda oazą, a nie fatamorganą, lecz nie złożoną z daktylowych palm, a li tylko z lekko zazielenionych krzaków pośród których, zamiast stawiku lub studni, znaleźliśmy sporą kałużę. Takie porównanie samo się nasuwa po przesłuchaniu tej płytki, która razi przeciętnością i cuchnie „premierowskim” rzemiosłem w złym tego słowa znaczeniu. Dlaczego? Ponieważ oprócz wyżej wymienionego singla, do dobrych tracków zaliczyć można jedynie „Hate”, „Never goodbye” i „Don’t give a fucc”. Reszta to kawałki średnie, które z pewnością nie rażą kiepskim samplem i przekombinowaną perkusją, ale i nie porywają – zero emocji, można co najwyżej delikatnie pobujać głową, ale nie za długo…bo znudzeni przełączycie na następny kawałek. I tak dalej, i tak dalej, do końca płyty zatrzymując się na dłużej na czterech wyróżnionych utworach („Ain’ nothin’ changed” przesłuchacie nawet kilka razy).
Co do Blaq poeta to jego flow nie jest jakiś niesamowity, osobliwy, który by pochłoną waszą uwagę na dłużej – jest ostry i poprawny, bez żadnych zaśpiewów czy oryginalnych wstawek. On nie zahipnotyzuje was spokojem, jak Guru; nie porwie jak Lil’ Fame czy Freddie Foxxx; nie zaskoczy szybkością, techniką, czy barwą głosu jak Charlie Tuna czy Busta. Tematyka tekstów też nie wykracza poza nowojorski uliczny standard narkotyków, przemocy, więziennych opowieści i hołdów dla zmarłych ziomków. Z resztą nie mam o to do niego pretensji, niemniej jednak mógłby wnieść do tych ogranych motywów coś swojego i nowego. Wręcz mi przykro, że tego nie robi.
DJ Premier w przeciętnej formie i przeciętny MC zrobili solidną, lecz niczym niewyróżniającą się płytę. Jeśli jesteście fanatykami Chrisa Martina i jego produkcji możecie być rozczarowani. Jeśli nie znacie pełni jego możliwości, bo jesteście za młodzi, to będziecie zachwyceni – niewielu nowych producentów ma jego ucho więc i tak na ich tle nasz weteran wypada dobrze.
Na koniec, jeśli miałbym kogoś „po polsku” rozliczyć, to głównym oskarżonym o niską jakość „The Blaqprint”(jeśli jeszcze tego nie wywnioskowaliście z powyższych tyrad) jest, według mnie, właśnie stary producent (zrobił 13 na 15 kawałków, oprócz niego po jednym podkładzie zrobili Gemcrates i Easy Mo Bee), bo gdy beat jest kiepski lub nudny, przynajmniej ja tak mam, to flow i teksty MC w ogóle mnie nie interesują - irytuję się podkładem i przełączam kawałek. Kończąc, chciałem wyrazić nadzieję, że to dokonanie Premiera nie jest syndromem „wypalenia”, które dotknęło przed kilkoma laty jego partnera z duetu Gangstarr.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz