piątek, 31 lipca 2009

Pożegnanie lipca...

Uciekam od cywilizacji. Jadę do Kazifornii z babskim entourage'm. Niech Legba ma was w swojej opiece! Zamierzam przeprowadzić obrzęd na kazimierskim cmentarzu - wezwać Barona Sobotę, zarżnąć parę czarnych kur, napić się "Perły", pograć na bębnie, wpaść w trans i popierdzieć w piasek wiślanej plaży. MMM...pycha!
Mam nadzieję spotkać parę twarzy ze starych czasów - współplemieńców z Pionek i Radomia.
Żegnam się z Warszawą i miesiącem lipcem nostalgicznym Cannonballem Adderleyem. Au Revoir Moi Mili!


sobota, 25 lipca 2009

Okruch Kryptonitu

Nie znałem formacji MHZ (skład: Camu Tao, Copywrite, Jakki Tha MotaMouth, Tage Proto, Cage i RJD2). Przesłuchałem ich niewielki dorobek i niedługo zajęło mi wysnucie nader smutnego wniosku - nie jest to dobry zespół. Podobno nagrali swój jedyny album („Table scraps”) w trzy dni. To słychać. Dobrze, że pozostawali w zaułkach podziemia, bo sława się im nie należy. Poza kawałkiem „Kryptonite” z bitem Camu Tao, zmarłego przed rokiem rapera i producenta, nie ma tam nic ciekawego. Nawet jego kumpel RJD2 nie popełnił na tym longpleju żadnego godnego pochwały kawałka, co biorąc pod uwagę jego późniejsza karierę (płyta MHz pochodzi z 2001 roku) może być dla niektórych zaskakujące. Zatem posłuchajcie jednego smacznego „okrucha dźwiękowego”, który spadł z konsolety pewnego dnia 2001 roku w jednym z domów miasta Columbus, Ohio.

czwartek, 23 lipca 2009

Spóźnione życzenia z okazji 22 lipca

Z okazji 22 lipca życzę wam jak najmniej takich poranków:

Obudziłem się przygnębiony. Popatrzyłem na sufit, na pęknięcia w suficie. Zobaczyłem bizona, który coś tratował. Chyba mnie. Potem ujrzałem węża z królikiem w pysku. Promienie słońca wpadające przez dziury w zasłonie ułożyły się w swastykę na moim brzuchu. Swędziała mnie dziura w dupie. Czyżby znów zrobiły mi się hemoroidy? Kark miałem zesztywniały, a w ustach smak zepsutego mleka.
Wstałem i poszedłem do łazienki. Nie miałem ochoty patrzeć w lustro, ale spojrzałem. Zobaczyłem na swojej twarzy przygnębienie i wyraz rezygnacji. Wielki ciemne wory pod oczami, pod małymi, tchórzliwymi oczkami, jak u szczura, kurwa, schwytanego przez kota. Moja skóra wyglądała tak, jakby przestała się starać. Jakby była zdegustowana tym, że należy do mnie. Brwi zwisały mi na oczy; poskręcane, szalone; brwi szaleńca. Straszne. Wyglądałem obrzydliwie. I nawet nie czułem potrzeby wypróżniania się. Kiszki miałem zatkane. Poszedłem do kibla, żeby się odlać. Celowałem dobrze ale struga moczu trysnęła krzywo, na posadzkę. Zmieniłem nieco kierunek i wtedy obszczałem deskę klozetową, bo zapomniałem ją podnieść. Urwałem trochę papieru toaletowego i wytarłem posadzkę. Potem deskę. Wyrzuciłem papier do klozetu i spuściłem wodę. Wyjrzałem przez okno i zobaczyłem kocie gówna na dachu sąsiedniego budynku. Podszedłem do umywali, wziąłem szczoteczkę do zębów i ścisnąłem tubkę. Za mocno. Zbyt długi kawałek zielonej pasty ześlizgnął się leniwie ze szczoteczki i spadł do umywalki. Wyglądał jak zielona glista. Podniosłem go palcem, rozsmarowałem po szczoteczce i zacząłem czyścić zęby. Zęby. Co to za paskudne ustrojstwa. Ale jakoś musimy jeść. Jemy i jemy. Jesteśmy obrzydliwi, skazani na swoją nędzna egzystencję. Jemy, pierdzimy, drapiemy się uśmiechamy i obchodzimy święta.
Umysłem zęby i wróciłem do łóżka. Brakowało mi ikry, wigoru. Czułem się jak pinezka, kawał linoleum.
Postanowiłem zostać w łóżku do południa. Może do tego czasu szlag trafi połowę świata i życie będzie o połowę lżejsze. Może jak wstanę w południe, będę lepiej wyglądał i lepiej się czuł. Znałem jednego gościa, który nie srał całymi tygodniami. Wreszcie go rozerwało. Poważnie. Brzuch mu pękł i gówno trysnęło na boki.
Zadzwonił telefon. Nie zareagowałem. Rano nigdy nie podnoszę słuchawki. Po 5 dzwonkach telefon zamilkł. I dobrze. Byłem sam ze sobą. I chociaż wyglądałem ohydnie, wolałem być ze sobą niż z kimś innym, z kimkolwiek innym; wolałem, żeby cała ludzkość stawała na głowie i odstawiała inne żałosne numery jak najdalej ode mnie. Zakryłem się po szyję i czekałem.
(Charles Bukowski, Szmira, Noir Sur Blanc, Warszwa 2002, str. 88-90)

Co do mnie, to muszę stwierdzić, że jestem dziś chodzącą fabryką cuchnących pierdów. Jestem zaginioną mobilną wytwórnią biologicznej broni masowego rażenia. Jestem spełnieniem snów Saddama o wunderwaffe, która rozpieprzy syjonistyczne pułki. Jestem ucieleśnionym wyobrażeniem Busha i Powella o potędze BAASistowskiego Iraku. Mój przepis na sukces to pięć piw, 4 jajka sadzone, pół paczki chipsów „Chakalaka”, 70 dag fasolki szparagowej, tuńczyk w zalewie majonez + curry…Mówię wam – trzymam w szachu cały dom. Nawet okoliczne muchy dwa razy się zastanawiają zanim wlecą do mojego mieszkanka, a hieny w praskim zoo nerwowo chodzą w swoich klatkach. Ich nozdrza pożądliwie kierują się na północny zachód…Od nostalgii za dobrym papu aż szklą im się oczka…Ciche wycie rozpływa się w parnej, cieżkiej nocy.

wtorek, 21 lipca 2009

This is the Life

Chyba od czasu „Skreczu” nie było tak ważnego filmu dokumentalnego o hiphopie jak ten. „This is the Life” opowiada o „The Good Life” – knajpie w Los Angeles, gdzie na przełomie lat 80tych i 90tych hartowała się stal – pierwsze kroki stawiały przyszłe gwiazdy rapowego podziemia. Na freestylowych sesjach prezentowali się tam miedzy innymi Chali 2na, Abstract Rude, Myka Nyne, 2Mex, Ellay Kule. Na razie film zbiera nagrody na festiwalach i…pewnie nieprędko zawita nad Wisłę. Mam nadzieję, że Artur Liebhart i jego ekipa tego nie przeoczą tej pozycji i pojawi się w „Kraju kwitnącego buraka” najpóźniej na przyszłe DocReview. A może Torbickiej odbije i weźmie to na „Dwa Brzegi” do Kazimierza? Co ma być to będzie. W każdym razie muszę to zobaczyć. Aha! A jakbyście to gdzieś znaleźli, na festiwalu czy w necie, to dajcie znać.

niedziela, 19 lipca 2009

The Nonce? Znacie?

Eksplorując dokonania Chuck D na youtubie przypadkiem wyświetliło mi się…The Nonce. Posłuchałem – to jest to! Styl à la Pharcyde, Pete Rock czy Tribe. Z resztą kumplowali się z Aceyalonem i jego ekipą, Freestyle Fellowship. To słychać! Tyle, że bity stoją na dużo wyższym poziomie niż na te z „Inner City Griots” FF. Z drugiej strony chłopcy z FF…dajmy spokój porównaniom. Koniec końców jest to przyjemniejsze, bardziej miękkie i jazzujące, niż totalna awangarda emitowana w owym czasie przez kręgi spod znaku Project Blowed. Trudno uwierzyć, że to powstało w połowie lat dziewięćdziesiątych w uchadzącym za gangsterskie LA, a nie w "true schoolowym" Nowym Yorku. Posłuchajcie kawałków poniżej bądź, jeśli chcecie więcej takowej muzyki, zdobądźcie to i tamto. Polecam – szczególne na dzisiejszą deszczową pogodę.


The Nonce "Mixtapes"



The Nonce "Bus Stops"

niedziela, 5 lipca 2009

Oxmo Puccino "365 jours" i "Pucc Fiction"

A oto dwa oblicza jednego z najlepszych paryskich raperów, pochodzacego 19 dzielnicy Oxmo Puccino. Oto nowe...



...a dla porównania również stare - kolaboracja z Boobą (Lunatic):