czwartek, 22 października 2009

Lee Morgan "Gigolo"

Nadeszła „jesieńzima”. W związku z tym smutnym faktem musiałem ponownie skonfigurować moje playlisty. Chciałem by wypełniające je utwory korespondowały z moim minorowym nastrojem i paskudną aurą za oknem…Cóż więc lepiej pasuje do smutnej nostalgii zziębniętej istoty niż twórczość Johna Coltrane’a i jego kwartetu? Chyba nic, chciałem sobie odpowiedzieć, ale niespodziewanie na mojej drodze życia pojawił się J.Rawls i skierował moje myśli w zupełnie innym kierunku. Oto spytał się mnie czy znam historię trębacza Lee Morgana, bo jego kumpel John Robinson chce mi ją opowiedzieć. Mówię, że wiem, że Lee grał na trąbce u Blakey’go i McLeana…i wiem, że wciągał kokę…i wiem…I wtem mnie zagłuszyli biografią ów Morgana. Wysłuchałem uważnie, i muszę stwierdzić, że Rawls mógł się bardziej postarać, a ospały Robinson, imający się ambitnych, lecz niezbyt udanych, projektów jak „Scienz of life”, powinien nagrywać dla „Prosto” (na przykład współpraca z dynamicznym Fu mogłaby „wzbogacić jego technikę i poprawić dykcje”), albo odbyć inną formę pokuty. Na przykład wziąć Kasię Skrzynecką by zaśpiewała mu refren tak słodki jak ten, który wydobyła była z siebie dla Mezo. Zostawmy jednak dwóch Panów J – może się poprawią. Ich niewątpliwą zasługą było wskazanie mi twórczości Lee Morgana jako terytorium poszukiwań potencjalnych hitów. Udało się! Pośród bopowych „krzaczków”, jakie przeważnie sadził ów trębacz, znalazłem jedno zdrowe, coltrane’owskie „drzewo” – efekt jego współpracy z genialnym aranżerem-saksofonistą Wayne’m Shorterem, pianistą Mabernem, basistą Cranshawem i perkusistą Higginsem. Słyszycie jak Mabern wciela się w McCoya Tynera, a Shorter w „Trane’a”? Brzmi to wszystko bosko! Przy „Gigolo” reszta płyty wypada blado. Posłuchajcie zatem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz