piątek, 16 kwietnia 2010

Historia pewnego sampla XIII

Staram się prezentować taką muzykę sprzed lat, która ma większą wartość niż tę, wynikającą z faktu jej zsamplowania. Niestety, nie zawsze mi się to udaje. Czasem po prostu trafiam na znajomo brzmiący fragment kiepskiej piosenki i cóż…zaraz dodaje go do swoich blogowych rezerw. Tak było i tym razem. Mam nadzieję, że mi to wybaczycie mając na uwadze, primo, żałobę narodową, która swoją atmosferą zmusza mnie i was do samobiczowania (tym bardziej dotkliwego im bardziej nie darzyliśmy sympatią niektórych ofiar Smoleńskiej Gehenny), secundo, symbolikę liczb – to trzynasty odcinek HPS, a to nic dobrego nie wróży. Zatem zapraszam wszystkich romantycznych pokutników-masochistów na wspólne oczyszczające duszę męki - zada je nam kat z Cleveland, Bobby Womack.
„And I love her” to piosenka The Beatles z 1964 roku. Osiem lat później, na swojej płycie “Understanding”, Bobby Womack przerobił ją nie do poznania. Spowolnił tempo, wydłużał każde słowo i powtykał pomiędzy nie mnóstwo ozdobników. Dodał wzmagające nostalgię skrzypeczki. Z rockowej balladki zrobił dramatyczny miłosny manifest. Można odnieść wrażenie, że jego uczucie przeraża go swoim ogromem. Jest jak wielki cukierek, który dźwiga na plecach. On naprawdę KOCHA go dźwigać, ale nie wie jak długo da radę go utrzymać. Dlatego też jego rozdzierający śpiew brzmi jak apel o pomoc. „Pomóżcie mi, bo ta MIŁOŚĆ zaraz mnie przygniecie” – daje do zrozumienia Womack. Przez całą piosenkę krzyczy, jęczy i zawodzi jakby zaraz miał paść i umrzeć. Piosenka ma beznadziejny tekst, ale nie ulega wątpliwość, że mówi o miłości szczęśliwej. Bobby zaśpiewał ją tak jakby był cyganką biadolącą nad grobem zmarłego męża. Jego interpretacje da się porównać do jednego z tragicznych wydarzeń w historii Polski – „Mazurka Dąbrowskiego” wyśpiewanego przez Edytę Górniak na mundialu w Korei. Ci, co go słyszeli uchwycą analogię w mig, a tych co nie dostąpili tej przyjemności odsyłam na Youtube. Tym samym zakończę czepianie się stylistyki R&B/soul. W końcu nie wszystkich wykonawców tego gatunku muzycznego potępiam. Dla mnie najważniejszy był początek utworu, gdzie znajduje się sampel użyty przez Willie’go Gunza, 9th Wondera i Ośkę.


Willie Gunz wyciął początek piosenki. Dodał perkusję…i wsio. „Pose ton gun” to jego jedyna produkcja na wybornej – nieraz tu wspominanej - płycie „Supreme NTM”. Co do samego Willie’go, to nie jest on ani znanym, ani wybitnym twórcą. Jest koleżką Pete Rocka i A.D.O.R’a. Od czasu do czasu wrzucał pojedyncze bity na albumy ich wspólnych znajomych, typu YG’s.


9th Wonder przyciął sampel trochę inaczej ale dodał do niego swój charakterystyczny zestaw – mocną stopę i przesterowany, pierdzący bas. Brzmi nieciekawie. I pomyśleć, że jeszcze parę lat temu lubiłem jego produkcje, a szczególnie debiutancki album Little Brothera, „The Listening”. Teraz, po przesłuchaniu „Speed”, tylko boli mnie głowa…Znów samobiczowanie…


A na koniec Ośka. Przyznacie, że on uczynił z tej próbki najlepszy pożytek, choć podobieństwo do bitu Gunza jest spore. Po prostu dołożył fajniejsze bębny. Co do samego teledysku, to proszę zwrócić uwagę jakie doskonałe graffiti znajduje się za Nr Razem. Czyżby wspomogli go domorośli artyści spod znaku „Spoko dzieciak”? Na koniec proszę zwrócić uwagę na prawdziwy hiphopowy chód Numera i jego ziomków – coś pomiędzy Herr Flickiem z Gestapo a Forestem Whitakerem w „Ghostdogu. To jest dopiero miejski szyk i smak.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz